Le Bistrot Lounge Cafe

Rzym, Via Delle Carrozze 34/36
Rachunek 2 osoby = 42 euro

Końcówkę lata postanowiliśmy sobie przedłużyć kilkudniową wizytą w Rzymie. Był to bardzo dobry wybór, pogoda przyjemna do tego stopnia, że można było kąpać się w hotelowym, otwartym basenie.
Oczywiście korzystaliśmy też z walorów tamtejszej kuchni i relacja jednej z takiej wizyt znajduje się poniżej.
Kierowani lenistwem i zmęczeniem wybraliśmy małą, przyhotelową restaurację z ogródkiem przy Via Delle Carrozze (to nie był nasz hotel). Osoby znające topografię Rzymu zorientują się, że jest to jedna z uliczek odchodzących od Placu Hiszpańskiego, co oznacza, że miejsc tego typu, czyli zlokalizowanych w samym centrum turystycznym, należy unikać. My popełniliśmy ten błąd zatrzymując się, aby czegoś tylko się napić, niestety w trakcie upływu czasu lenistwo wzięło górę i postanowiliśmy zamówić też coś do jedzenia.

Jako że, w przeciwieństwie do naszego kraju, we Włoszech rukola nie jest dobrem przeznaczonym dla elit, nasze pierwsze zamówienie to carpaccio di polpo alla citronette (z ośmiornicy, za kwotę 10 euro):

oraz insalata di avocado e rucola con pompelmo e pera (rukola z avocado, gruszką i grejpfrutem za 9 euro):




I już od tego momentu zaczęły się kłopoty. O ile do rukoli z owocami można było się przyczepić wyłącznie za zbyt małą ilość avocado oraz twardą gruszkę, za to sos musztardowy nadrabiał te niedogodności, to ośmiornica była nie do przejścia. Otrzymaliśmy to w postaci dziwnej rolady pokrojonej w cienkie plastry, które śmierdziały starą wodą z akwarium i smakowały jak guma. Prawe cała porcja została zwrócona do kuchni.

Tę kulinarną przygodę zamykały pasta amatriciana (9 euro):


i polpettone al formaggio e prosciutto (14 euro):


Pasta z pomidorami, bekonem i cebulą, nie było ugotowana al dente, ale przynajmniej sos był poprawny. Polpettone, specjalność regionu, wyglądają jak zwrot przetrawionej treści pokarmowej i dokładnie emitują taki sam zapach, a w smaku są jeszcze gorsze. Pierwsza reakcja, po jednym kęsie mięsa, była tak skrajna, że aż nie mogliśmy uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, dlatego dokonaliśmy ekstremalnego wyczynu próbując drugi kawałek. Smakuje to jak resztki zmielonego mięsa, zabranego ze zmywaka, przesiąkniętego płynem do mycia naczyń i przetrzymanego przez noc w brudnej szmacie. Najgorsza rzecz jaką w życiu próbowaliśmy. Kelnerka, zresztą Polka, była obrażona z powodu naszych zastrzeżeń i stwierdziła, że jest to bardzo dobrze rotująca potrawa w tym miejscu. Coż, najwyraźniej nasz zmysł smaku jest jeszcze zbyt mało rozwinięty. Jedyne pouczające z tej wizyty, to utwierdzenie się w przekonaniu, co oczywiście było i jest truizmem, że w lokalach położonych w miejscach popularnych turystycznie jedzenia nie zamawia się.

8 komentarzy:

  1. Moi drodzy, najgorszą rzeczą jaką można zamówić we włoskiej knajpie to polpettone, które jest przeważnie zestawem zmielonych resztek z ostatnich kilku dni. Wiem co mówię, bo miałem okazję pracować we włoskiej restauracji:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto w Rzymie zamawia osmiornice? To jakby w Zakopcu raczyc sie ostrygami.

    OdpowiedzUsuń
  3. czy na Twoim blogu można wyrażać swoje opinie? bo widzę że spoykają się z niesprawiedliwą i ciętą ripostą

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie, że można! Trzeba się tylko liczyć z ciętą ripostą czasem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O Waszym blogu dowiedziałam się jakiś czas temu z TV. Znalazłam , poczytałam i nie powiem podoba mi się :-) . Za kilka dni jadę do Rzymu. Liczę na to ,że spróbuję prawdziwego włoskiego jedzenia. Jednak takiego należy podobno szukać w tzw. Trattoriach , może znacie taką godną polecenia ? Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super! Świetny termin na Rzym :)
    Cała dzielnica Trestevere czyli Zatybrze słynie z małych knajpek , trattorii i osterii więc można iść w ciemno :)

    OdpowiedzUsuń